strony internetowe zabrze, gliwice

Kehl: Gra w Borussii wyjątkową przygodą

Jakiś czas temu prezentowaliśmy Wam fragmenty przeprowadzonego przez jeden największych portali łączących fanów Borussii, schwatzgelb.de, wywiadu z Sebastianem Kehlem. Możecie przeczytać go tu. Były kapitan zespołu z Dortmundu opowiedział w nim między innymi o nierozstrzygniętym jeszcze wtedy finale Pucharu Niemiec. Dziś publikujemy całość emocjonalnej i bogatej we wspomnienia rozmowy.

SchwatzGelb: Sebastian, początki Twojej kariery w BVB naznaczone były sprzeczkami na linii Borussia – Bayern. Jak wiemy, władze klubu z Monachium w 2002 roku również chciały Cię mieć u siebie. Zdecydowałeś się jednak na reprezentowanie czarno-żółtych barw. Jak myślisz – jak wyglądała by Twoja kariera, gdybyś wówczas rozstrzygnął inaczej?

Sebastian Kehl: - Przejście do Borussii Dortmund było słuszną decyzją. Trzynaście lat, które spędziłem w Zagłębiu Ruhry, były dla mnie jako sportowca niezwykle ważne. Wspólnie przeżywaliśmy tu wzloty i upadki, co jest absolutnie wyjątkowe. Mistrzostwo kraju w 2002 roku, po którym klub prawie zbankrutował, a kilka lat później kolejne zwycięstwo w Bundeslidze, dublet i finał Ligi Mistrzów. Myślę, że coś podobnego nie przydarzyło się do tej pory jeszcze żadnemu zawodnikowi w jednej drużynie. To świetne doświadczenie i jestem naprawdę szczęśliwy, że stało się ono także i moim udziałem.

Z jakimi oczekiwaniami przybyłeś do Dortmundu? Wielu ludzi miasto to kojarzy się przede wszystkim z węglem, stalą i piwem, które zresztą są w pewien sposób jego symbolami. Jak przebiegała Twoja aklimatyzacja tutaj? Co najbardziej zapadło Ci w pamięci?

- Mój transfer do Borussii był dość nagły i niespodziewany, nie miałem więc na początku wiele czasu, by dokładniej przyjrzeć się i zbadać Dortmund. Wówczas nie było to jednak dla mnie najważniejsze. Liczyły się przede wszystkim sportowe perspektywy. Już od pierwszego dnia miałem nieodparte wrażenie, że władze BVB naprawdę chciały mieć mnie w swoim zespole i widzą we mnie osobę, która szybko może stać się jednym z najważniejszych ogniw. Pod względem piłkarskim Borussia oferowała mi naprawdę dużo. Byłem tego doskonale świadomy. Grywałem przecież przeciwko temu zespołowi, a poza tym z uwagą śledziłem jego poczynania na europejskich boiskach. Jeśli zaś chodzi o miasto, to jak już wspominałem, nie zajmowałem się nim tak bardzo. Przychodząc do Dortmundu byłem zaledwie 21-letnim chłopakiem. Miałem już co prawda dziewczynę, ale nie myśleliśmy jeszcze o dzieciach. Nie potrzebowaliśmy dużo. Przyjmowałem więc wszystko ze spokojem, chociaż oczywiście nie uwolniłem się od pewnych stereotypów. Ludziom Zagłębie Ruhry kojarzy się w większości z szybami kopalnianymi i zadymionym powietrzem. To nie jest jednak do końca prawdą. W ostatnich latach czy dekadach miejsce to w znacznym stopniu uległo przemianie. Myślę, że Dortmund to najpiękniejsze miasto w całym Zagłębiu. Ja i moja rodzina szybko przyzwyczailiśmy się do życia tutaj, a odkrywanie i podziwianie go sprawiało nam wielką frajdę. Oczywiście istnieją rzeczy, które cechują inne ośrodki a których brakuje Dortmundowi, ale to nie jest najważniejsze. Dla mnie decydującym czynnikiem są ludzie, którzy mnie otaczają, z którymi mogę porozmawiać na każdy temat i z którymi czuję się po prostu dobrze. Tak właśnie jest tutaj – zarówno w Dortmundzie, jak i w moim klubie, Borussii.

Zdawałeś sobie wcześniej sprawę, jak wiele cech wspólnych mają to miasto i klub, jak bardzo są ze sobą powiązane? We Fryburgu czy Hanowerze mogło to wyglądać inaczej…

- Moim zdaniem w innych drużynach jest podobnie. Tam, gdzie grałem zanim trafiłem do Dortmundu, mieszkańcy również byli mocno związani z miejscowym klubem piłkarskim. Hannover 96 jest na przykład bardzo tradycyjną drużyną i kiedy ta dobrze sobie radzi na boisku, stadion jest zawsze pełny. W ostatnich tygodniach Hannover miał nieco problemów, jednak mimo to fani nigdy się od niego nie odwrócili. Są zachwyceni możliwością dopingowania swojego klubu. Jestem pewien, że gdyby w przyszłym sezonie H96 musiał grać w drugiej Bundeslidze, na mecze wciąż przychodziłoby ponad 40 tysięcy kibiców. Tego samego oczekiwałem od początku od BVB, i to się oczywiście potwierdziło. Nie ukrywam jednak, że ten zespół zawsze był pod względem relacji ze swoimi sympatykami o półkę wyżej. Gra na miejscowym stadionie, z 25 tysiącami stojącej na Südtribüne ludzi, jest absolutnie wyjątkowym przeżyciem. Kiedyś tyle osób zapełniało stadion we Fryburgu. Doping był jednak zawsze na najwyższym poziomie. To, co dzieje się w Borussii, jest już absolutnym szaleństwem. Niemal wszyscy mieszkańcy Dortmundu są zagorzałymi fanami BVB. Odkąd bowiem miasto uległo znacznym zmianom, a węgiel i stal zeszły na dalszy plan, nie pozostało im wiele więcej niż piłka nożna. Dlatego dla mnie Dortmund zawsze będzie równał się Borussia Dortmund, choć burmistrz pewnie nie będzie specjalnie ukontentowany z tego porównania. (śmiech) Klub jest znakiem rozpoznawczym miasta, szczególnie dla ludzi, którzy mieszkają za granicą.

Co odróżnia dzisiejsze BVB od BVB z początków Twojej przygody z nim?

- Nie ulega wątpliwości, że drużyna ta bardzo dojrzała. Już wówczas, mając na koncie triumf w Lidze Mistrzów czy sukcesy na krajowym podwórku, byliśmy wielkim zespołem. Od tamtego czasu wiele sę jednak zmieniło. Gdy obecnie zobaczy się, ile ludzi jest zatrudnionych w tej wielkiej korporacji, jak wyglądają od wewnątrz struktury funkcjonowania klubu lub spojrzy na stadion, łatwo można znaleźć odpowiedź na to pytanie. Borussia bardzo dobrze poradziła sobie zresztą z tymi przemianami i śmiało mogę powiedzieć, że wyciągnęła właściwie wnioski z porażek i trudnych chwil, które stały się jej udziałem. Dzięki temu jest teraz o wiele bardziej stabilna.

Duże zmiany objęły także ośrodek treningowy, który obecnie znajduje się w Brackel. Kiedy Ty zaczynałeś grać w piłkę, warunki były zupełnie inne…

- Stare centrum treningowe całkiem przypadło mi do gustu. Było przede wszystkim wygodne, gdyż znajdowało się niedaleko stadionu. Oczekiwania i wymagania z biegiem czasu rosły, nie ulega to wątpliwości. Zdecydowanie potrzebowaliśmy lepszych warunków zarówno dla pierwszej drużyny, jak i oddziałów młodzieżowych. Potrzebny był między innymi internat. Kiedy porówna się stary ośrodek przy Rabenloh z tym nowym, w Brackel, doskonale widać rozwój klubu. Teraz jesteśmy w pewnej odległości od młodych chłopaków trenujących i grających w BVB i musimy jeszcze intensywniej pracować nad tym, aby stopniowo wprowadzać ich do świata profesjonalnego futbolu. Naturalnie, tu mają oni najlepsze warunki, aby w przyszłości stać się wartościowymi piłkarzami.

Tuż po przyjściu do Borussii wraz z kolegami z zespołu wywalczyłeś mistrzostwo Niemiec. Świetny początek, po którym jednak drużyna zaliczała stopniowy zjazd – zarówno pod względem sportowym, jak i ekonomicznym. Myślałeś wtedy o odejściu?

- Ciągle otrzymywałem jakieś zapytania, jednak nie uważałem wtedy, by w Bundeslidze był inny zespół, który odpowiadałby moim oczekiwaniom. Kiedy grasz w Borussii Dortmund, nie istnieje wiele drużyn, które mogłyby wydać Ci się bardziej interesujące.

Dlaczego tak sądzisz? Co, Twoim zdaniem, odróżnia więc BVB od innych klubów?

- Wielkość, siła i charakter tej drużyny, po prostu. Długa tradycja, wspaniali fani i stadion. Gdzie więc mógłbym chcieć grać, jeśli nie tu? Patrząc obiektywnie, ciekawym kierunkiem dla większości zawodników jest również Bayern Monachium. Bawarczycy mają za sobą lata sukcesów i wielkich triumfów, wypracowali sobie także znaczną przewagę nad resztą ligi. Ale co poza tym? Idąc dalej, można powiedzieć, że długą tradycją mogą się poszczycić także Niebiescy. U nich wygląda to nieco inaczej niż tu, w Dortmundzie, jednak tamtejsi fani także podchodzą do piłki bardzo emocjonalnie. Co prawda jeszcze nigdy w historii Bundesligi nie zdobyli mistrzostwa Niemiec, ale i tak futbol zajmuje pierwsze miejsce w ich życiu.

Jeśli już jesteśmy w temacie: dawniej świetnie rozumiałeś się z Christophem Metzelderem, który jednak po drodze prowadzącej przez Real Madryt znalazł się w końcu u Waszych ulubionych sąsiadów zza miedzy. Jak wyglądało to z Twojej perspektywy? Jego postrzeganie w Dortmundzie uległo bowiem całkowitemu załamaniu…

- Dla Christopha z pewnością nie było to łatwe doświadczenie. Mimo, że ma biało-niebieską przeszłość, Borussia nie była mu obojętna. W Gelsenkirchen spędził jednak lata młodości, a miejsce, w którym się urodził – Haltern – to raczej obszar wpływów Schalke. Kiedy dostał od nich ofertę transferu, długo się zastanawiał. Miał wątpliwości. Tam jednak widział dla siebie najlepsze wówczas perspektywy. Moja przyjaźń z nim nie ucierpiała na tym mocno. Wspólnie przeżyliśmy wiele smutnych i radosnych chwil, staliśmy się prawdziwymi kumplami. Wiadomo, że za najlepszym przyjacielem stoisz pomimo wszelkich przeciwności. Wciąż jeszcze mamy ze sobą dobre relacje, mimo to, że jako piłkarz Borussii w Gelsenkirchen nie masz zazwyczaj zbyt wielu kolegów. Christophowi i mnie udawało się zawsze oddzielić sportową rywalizację od zwykłych stosunków międzyludzkich.

Jako piłkarz Schalke w derbach raz o mało nie wyświadczył nam wielkiej przysługi. Prawie udało mu się skierować piłkę do własnej bramki…

- Kiedyś jednak, grając w naszych barwach, pomógł w udaremnieniu planów Schalke na zdobycie mistrzostwa!

Masz rację. Ten mecz pozostanie już na zawsze w sercach wszystkich sympatyków Borussii.

- Dokładnie.

Z Metze dzielisz także inne, nieco mniej przyjemne wspomnienia. Oboje macie bowiem za sobą piłkarską ścieżkę, która usłana jest wieloma mniejszymi lub większymi urazami. W Twoim przypadku wszystko zaczęło się tuż po mistrzostwach świata w 2006 roku od faulu Salihamidzicia. Czy teraz, z perspektywy czasu, określiłbyś ten czas najtrudniejszym w całej Twojej karierze?

- To zdarzenie było dla mnie oczywiście wielkim ciosem. Potrzebowałem sporo czasu, aby odpowiednio sobie z nim poradzić. Mundial z 2006 roku był w moim życiu wyjątkowy i w jakimś stopniu przełomowy. Zmienił mnie zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Tamten faul wykluczył mnie z gry na dłuższy czas i rozpoczął nowy rozdział zatytułowany: Kontuzje. Dziś mówię o tym z dużo większym spokojem, nawet luzem. Wynika to z faktu, że nauczyłem się już, że urazy to nieodłączny element życia każdego sportowca i nie da się go tak po prostu ominąć. Trzeba nauczyć się z nim obchodzić i go akceptować. Myślę, że kontuzje można także postrzegać w inny sposób – jako szansę, by pomyśleć nad sobą, nad różnymi dziedzinami życia, i wyciągnąć jakieś wnioski oraz popracować nad słabościami. Jestem więc w pewnym sensie wdzięczny, że miałem okazję doświadczyć na własnej skórze tego czy innego urazu. Brzmi to dziwnie, ale wtedy człowiek naprawdę może lepiej poznać swoje otoczenie, drużynę czy nawet samego siebie. Uświadamia sobie także, jak szybki i brutalny jest to biznes. Kiedy nie pojawisz się na murawie dwa razy z rzędu lub wypadniesz nagle na pięć tygodni, wielu zapomina nagle, że w ogóle istniejesz. Myślę, że tego rodzaju momenty pozwoliły mi dojrzeć. Zdecydowanie mogę czuć się z tego powodu dumny. Po każdej kontuzji udało mi się w końcu powrócić na murawę, co bardzo podbudowywało moje poczucie własnej wartości. Tym bardziej, że po trudnych czasach zawsze byłem wynagradzany mniejszymi lub większymi sukcesami. Myślę, że stałem się bardziej pokorny. I za to jestem wdzięczny.

Sądzisz, że dzięki temu nauczyłeś się jeszcze bardziej doceniać późniejsze triumfy?

- Zdecydowanie tak. Negatywne doświadczenia zawsze sprawiają, że to, co przychodzi później, przyjmujesz z większą pokorą. Potrafisz także bardziej delektować się odnoszonymi sukcesami. Lata 2011 i 2012 były oczywiście czymś absolutnie wyjątkowym – nie tylko dla mnie, ale i dla całego naszego klubu.

Czy po całym zajściu rozmawiałeś właściwie choć raz z Salihamidziciem?

- Widziałem go kilkakrotnie. Chciałbym mieć pewność, że wówczas nie faulował mnie specjalnie, z premedytacją. Po prostu. Różne były głosy na ten temat, jednak nic one nie zmieniły. To dla mnie już zamknięty rozdział.

Marco Reus przedłużył jakiś czas temu swój kontrakt z Borussią Dortmund mimo, że do tej pory nie zdobył z nią jeszcze ani jednego znaczącego tytułu. W innym klubie z czołówki pewnie miałby na to dużo większe szanse. Byli już w końcu tacy, którzy za cenę sukcesów nie wahali się zamienić czarno-żółtego trykotu na czerwoną koszulkę klubu z Bawarii. Co, Twoim zdaniem, obecnie najbardziej liczy się w piłce: puchary, zarobki, czy jednak coś zupełnie innego?

- Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy z osobna. Myślę, że wielu niemieckich piłkarzy marzy o tym, by kiedyś móc zagrać za granicą, najlepiej w jakimś wyjątkowym klubie. Innym wystarcza to, co mają tu, a więc Bundesliga. Nie potrzebują doświadczenia w innych ligach i nie zależy im na każdym pojedynczym cencie, gdyż wystarcza im tyle, ile zarabiają w swoich obecnych klubach. Na Twoje pytanie nie ma więc jednoznacznej i poprawnej odpowiedzi. Każdy ma swoje własne zdanie, a jak wiemy, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Im starszy człowiek jest, tym ważniejsze stają się dla niego takie aspekty, jak chociażby dodatkowe pieniądze czy charakter drużyny, w której gra. Z biegiem czasu wszyscy uczymy się doceniać to, co mamy. Ja jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy nie chcą przez całą karierę być związani z jednymi barwami, a także tych, dla których w piłce emocje i przywiązanie nie grają najmniejszej roli, gdyż po przejściu na piłkarską emeryturę dla ich życia najważniejsze będzie to, co udało im się uskładać na koncie bankowym. Nie jestem na nich z tego powodu zły. To w końcu część futbolu, a futbol jest w dużym stopniu biznesem. Piłkarze przychodzą i odchodzą, a fani albo są z tego powodu szczęśliwi, albo wściekli.

Myślisz więc, że ich zachowanie nie jest do końca normalne? Przecież to logiczne, że kiedy z drużyny odchodzi jej najlepszy piłkarz, kibice mają prawo być źli.

- Tak. Co na przykład mieli powiedzieć kibice Borussii Mönchengladbach, kiedy kupiliśmy od nich Marco Reusa? Taka branża. Nauczyłem się już akceptować fakt, że każdy piłkarz ma inne życzenia i oczekiwania odnośnie klubu, w którym ma grać. Często dużą rolę odgrywa tu jego pochodzenie i wychowanie. Inaczej na zmianę otoczenia zareaguje na przykład Brazylijczyk, a inaczej Niemiec, który w większości przypadków jest mocno związany z regionem, w którym się urodził i wychował. Uogólnianie byłoby więc w tej sytuacji bardzo niesprawiedliwe. Piłkarze to też ludzie. Szanuję więc ludzi, którzy teraz mówią: Jeśli Ilkay chce odejść, ma prawo, taki jest w końcu futbol. Ja sam rozumiem jego chęć zmiany klubu. Musi zresztą odejść teraz, żeby drużyna mogła na nim jeszcze zarobić i kupić nowych piłkarzy, którzy go zastąpią.

Uważasz, że Twoje poglądy na tę kwestię kształtowały się i zmieniały z biegiem czasu? Ty sam przed dziesięcioma laty pewnie w pierwszej kolejności patrzyłeś na inne aspekty, niż obecnie?

- Nie ulega wątpliwości, że każdy profesjonalny sportowiec chce odnosić sukcesy. Gdyby tak nie było, na pewno wybrałby on inną drogę kariery. Ci, którzy pozostają bierni, nigdy nie przebiją się w branży sportowej. Aby Ci się udało, musisz być w jakimś stopniu szalony, bardzo ambitny i mieć wiele chęci i cierpliwości, aby dążyć do wyznaczonych sobie celów. Z biegiem czasu tu, na górze, w świecie profesjonalnego futbolu, robi się coraz ciaśniej. Decyzja o przyjściu do Borussii Dortmund – a więc klubu ze wspaniałym otoczeniem, stadionem i fanami, ale także pod sporą presją z zewnątrz –  musi być więc starannie przemyślana. Trzeba zdawać sobie sprawę, że walka tu toczy się o największe tytuły. Nie można tak po prostu myśleć: Oh, 12 miejsce w tabeli wystarczy w zupełności. Chęć zdobywania trofeów towarzyszy nam zawsze. Pytanie tylko, czy dany piłkarz z biegiem czasu nie uzależni się od tego. Nie wiem, czy ktoś, kto w jakiejś drużynie zdobył piętnaście tytułów może być szczęśliwszy od tego, który z Borussią Dortmund zdobył trzy. Jestem bowiem pewny, że te trzy tu zostały zdobyte w wyjątkowych okolicznościach, z wielkimi emocjami i szczęściem. Nigdy nie zamieniłbym tych trzech mistrzostw z BVB i przejażdżki odkrytym autobusem dookoła Borsigplatz na kilkanaście triumfów odniesionych z inną drużyną.

Które z nich było dla Ciebie najpiękniejsze?

- Pierwsze było bez wątpienia wyjątkowe. Długo nie mogłem uwierzyć, że tuż po moim przyjściu do Dortmundu stałem się częścią czegoś takiego. Rok 2002 był dla nas w pewnym sensie szalony. Udało nam się przegonić Leverkusen na krótko przed finiszem. Ostatni mecz przeciwko Werderowi Brema to istne szaleństwo! Nigdy go nie zapomnę. Przegrywaliśmy w końcu 0:1! Drugie mistrzostwo było dla mnie niestety naznaczone kontuzjami. Nieczęsto pojawiałem się na boisku, dlatego też ten tytuł ma dla mnie nieco mniejsze znaczenie. Przy dublecie w 2012 roku byłem jednak prawdziwym kapitanem i grałem zawsze na pełnym gazie. Nie da się chyba lepiej sobie tego wyobrazić. Podsumowując jednak, każdy tytuł jest na swój sposób wyjątkowy, gdyż każdy ma inną historię.

Ostatnie siedem lat w Dortmundzie to era Jürgena Kloppa. Ten charyzmatyczny szkoleniowiec nadał dortmundzkiemu futbolowi zupełnie nowy wymiar i w znacznym stopniu ukształtował drużynę. Co z perspektywy Was, piłkarzy, w największym stopniu to oddawało?

- Już od pierwszego dnia dało się zauważyć zmiany. Sposób, w jaki przywitał się z nami nowy szkoleniowiec oraz to, jak z jaką żarliwością i pasją wyjaśniał nam, jak chciałby aby wyglądała grana przez nas piłka. Jego koncepcja i niezachwiana wiara w to, że uda mu się wejść z naszym klubem na nową drogę, oczywiście prowadzącą przed siebie. Wspólnie z Akim Watzke i Michaelem Zorkiem przebudował zespół i idealnie załatał wszystkie dziury, nie dysponując wielkimi nazwiskami i budżetem. Przywrócił Dortmundowi dawny blask i ponownie rozpoczął z nim erę sukcesów. Ma więc naprawdę ogromny wpływ na to, jak dziś prezentujemy się jako drużyna, i jak jesteśmy postrzegani z zewnątrz. Teraz jego czas w Borussii dobiega końca – ale klub istnieje dalej!

Któremu innemu trenerowi Borussii Dortmund, z którym miałeś okazję pracować, najwięcej zawdzięczasz? Kto w największym stopniu ukształtował Ciebie jako piłkarza?

- Każdy szkoleniowiec ma mniejszy lub większy wpływ na zawodników, którzy są pod jego opieką. Nie wszystko wychodzi oczywiście pozytywnie, ale wtedy musisz po prostu powiedzieć sobie: Okej, tego błędu nie mogę powtarzać. I pracujesz dalej. W BVB współpracowałem z kilkoma szkoleniowcami i śmiało mogę powiedzieć, że każdy z nich czegoś mnie nauczył. Matthias Sammer na przykład był bardzo zawzięty i ambitny. Zawsze potrafił przelać na mnie część swoich emocji, kiedy rozmawialiśmy – i za to go ceniłem. To z pewnością wielka osobistość w całej historii Borussii. Byli tu także nieco starsi szkoleniowcy z dużym doświadczeniem, jak na przykład Bert van Marwijk. On został później jeszcze selekcjonerem reprezentacji narodowej. Każdy szkoleniowiec ma swoją własną filozofię, inny sposób prowadzenia treningów czy relacje z zawodnikami. Porównywanie ich ze sobą nie jest do końca uczciwe.

Wspomniałeś o Matthiasie Sammerze. Naszym zdaniem jego przejście do Bayernu i działalność w tamtejszym zarządzie sprawiły, że stracił wiele w oczach wszystkich związanych z BVB i w jakimś sensie przekreślił wspaniałą historię, którą napisał w tym klubie. Jak Ty, z perspektywy czasu, oceniasz tę decyzję? Utrzymujesz z nim jeszcze kontakt?

- Tak, zdarza nam się jeszcze rozmawiać. Oczywiście wciąż mamy do siebie szacunek, jednak faktem jest, że Sammer reprezentuje teraz barwy innej drużyny. Robi to zresztą z dokładnie taką samą pasją, jak niegdyś, zakładając czarno-żółty strój.

Na zakończenie porozmawiajmy jeszcze na temat Twojej przyszłości. Przed Tobą rozpocznie się już wkrótce nowy etap w życiu. Definitywnie kończysz bowiem aktywną karierę sportową. Jak oceniasz tę decyzję? Jesteś w stu procentach przekonany, że to właśnie teraz jest najlepszy czas, by odwiesić buty na kołek?

- Kiedy w kwietniu minionego roku podałem do wiadomości, że sezon2014/2015 będzie moim ostatnim, nie wiedziałem jeszcze dokładnie, co zamierzam robić po jego zakończeniu. Z biegiem czasu jednak byłem coraz bardziej przekonany, że postąpiłem dobrze, i przyzwyczajałem się do tej myśli. Zaprzestanie gry w piłkę na takim poziomie, na jakim znajduję się obecnie ja i cały mój zespół, to coś pięknego. Na pewno wolę to, niż grę przez kolejny rok, z poczuciem, że jestem piątym kołem u wozu. Nie chciałem sobie tego zrobić, gdyż uważam, że nie zasługuję na takie coś.

Ani przez chwilę nie pomyślałeś więc o przedłużeniu swojego kontraktu?

- Wielu mówiło mi oczywiście, że powinienem jeszcze przez rok czy dwa pozostać częścią kadry Borussii Dortmund, bo wciąż jeszcze jestem dobry w tym, co robię. Jednak, jak już mówiłem, koniecznie chciałem zakończyć swoją przygodę z futbolem w momencie, w którym się akurat znajdowaliśmy. Co mogłoby być piękniejsze od wzniesienia ku niebu Pucharu pod koniec maja? To byłoby szaleństwem! Z mojej perspektywy księga mojej kariery została napisana niemalże idealnie, nawet, jeśli ostatecznie nie udało nam się triumfować na Stadionie Olimpijskim.

Odczuwasz teraz raczej smutek z powodu tego, że ważny okres Twojego życia właśnie dobiega końca, czy cieszysz się już na nowe wyzwania?

- Zdecydowanie nie mogę doczekać się tego, co przyniesie mi przyszłość. To poczucie rosło we mnie w minionych tygodniach. Na początku chcę oczywiście wraz z moją rodziną trochę odpocząć, pojeździć po świecie. Nie ulega jednak wątpliwości, że później chciałbym nadal pozostać związany z piłką nożną, a najchętniej – z Borussią Dortmund. Z władzami klubu jesteśmy w ciągłym kontakcie, rozmawiamy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

W najbliższym czasie na pewno będziesz musiał zmienić swój dotychczasowy rytm dnia. Na co cieszysz się z tego względu najbardziej?

- Hm, przede wszystkim nastąpią pewne zmiany, jeśli chodzi o moje ciało i kondycję. Chociaż z tego nie jestem wcale taki zadowolony. (śmiech) Będę spotykał się dwa razy w tygodniu z Arne [Arne Niehörster, rzecznik prasowy obecny przy wywiadzie – przyp. red.], żeby pobiegać.

Arne Niehörster: Co?!

- No dobrze już, dobrze. Przede wszystkim cieszę się na czas, który spędzę z moją rodziną i dziećmi, które – na całe szczęście – moją przygodę z BVB obserwowały z dużym zrozumieniem i przyjmowały w bardzo pozytywny sposób. Mój synek ma teraz osiem lat. Był na stadionie, gdy strzelałem bramkę na wagę awansu w meczu Pucharu Niemiec przeciwko Hoffenheim. Towarzyszył mi również w Berlinie. Jestem szczęśliwy, że mógł to przeżyć. Podobnie zresztą jak moja córeczka, która nie jest jednak aż w takim stopniu zainteresowana piłką nożną. To wspaniałe uczucie, gdy cała rodzina może być z Tobą na meczach i Ci kibicować. Teraz będę miał dla nich dużo czasu. Chcemy spędzić go na rozmowach i podróżach. Mam zamiar tak ustawić swój plan dnia, żeby uwzględnić potrzeby i oczekiwania ich wszystkich. Mogę w końcu nadrobić to, na co do tej pory nie miałem czasu lub pozwolenia przez bycie zawodowym piłkarzem. Ciężko sobie na to zapracowałem i chcę to wykorzystać z przyjemnością.

Za czym będziesz najbardziej tęsknił?

- Eh. Jest wiele takich rzeczy. Przede wszystkim nasz stadion i wychodzenie co dwa tygodnie na murawę, do fanów. Adrenalina, zwycięstwa, emocje – szczególnie te od razu po gwizdku, których nie da się podrobić. To także się kończy, czego jestem doskonale świadomy.

Chodź więc z nami na Südtribüne!

- Byłem tam już kiedyś. Chodzi mi jednak bardziej o tą stabilność. Co tydzień to samo. Nie ukrywam, że w jakimś stopniu będę za tym tęsknił. Cały tydzień zawsze był podporządkowany temu, co wydarzy się w sobotnie popołudnie. Mecze traktowałem zawsze jako swój cel. Teraz muszę go wykreślić z mojej listy. Naturalnie będzie mi także brakować pozytywnych momentów, które mogłem przeżywać wraz z moją drużyną. Mam na myśli wspólne treningi, pracowanie nad formą, ale też aspekty pozaboiskowe. Trudno mi będzie się od tego odzwyczaić, bo zdecydowanie jestem typem zawodnika, który dobrze czuje się w danej drużynie i jest w stanie sporo dla niej zrobić. Pewnie potrwa to chwilę. Mam nadzieję, że wkrótce otrzymam możliwość pracy w klubie w innym charakterze. Wtedy będę mógł postawić sobie nowe cele, ponownie włączyć ambicję. Aktualnie jednak bardzo się cieszę z faktu, że do mojego życia zawita trochę nudy.

Być może nie zechcesz jeszcze dokładnie nam tego zdradzić, jednak mimo to spytam. Tą najbardziej odległą przyszłość wiążesz również z piłką nożną, czy jednak z jakąś zupełnie inną dziedziną życia?

- Zdecydowanie widzę się w sporcie. Zebrałem tu całą masę doświadczeń i zaprzepaszczenie ich wszystkich byłoby z mojej strony kompletną głupotą. W jakiej funkcji? Tego nie mogę zdradzić, gdyż sam jeszcze do końca nie wiem. Jest oczywiście wiele ciekawych propozycji. Możliwość pozostania w futbolu byłaby dla mnie najlepsza.

Na zakończenie zróbmy jeszcze małe podsumowanie. Gdy udzielałeś nam wywiadu dwanaście lat temu powiedziałeś, że nie wiesz dokładnie, jak jesteś postrzegany przez miejscowych kibiców. To było zresztą krótko po spotkaniu w rozgrywkach pucharowych, w którym zobaczyłeś czerwoną kartkę za popchnięcie arbitra Jürgena Austa. Co dziś myślisz na ten temat? Masz trochę mniej wątpliwości?

- Wówczas byłem w Dortmundzie nowy i uważam, że wszystkie czerwone kartki, które wtedy otrzymałem w krótkim odstępie czasu, były w jakimś sensie nieszczęśliwe. Czułem się więc przez to niepewnie. Jako piłkarz zawsze dajesz z siebie sto procent, jednak nigdy nie masz pewności, jak zostanie to przyjęte przez fanów. Nie wszyscy mieli w końcu na sobie koszulki z moim nazwiskiem i myślę, że znalazłoby się spore grono osób, które mówiły: W końcu przyjdzie czas, kiedy on odejdzie. Myślę jednak, że dzięki temu, w jaki sposób gram w piłkę oraz temu, jaki jestem jako człowiek, jestem dobrze odbierany przez sympatyków futbolu. Zawsze chciałem tylko dobra drużyny i starałem się z nią identyfikować – zarówno na boisku, jak i poza nim. Cieszę się, że ludzie szanują mnie za to, co osiągnąłem tu, a także jak wracałem do gry po ciosach, jakimi były kontuzje. Nigdy nie jest tak, że jesteś kochany przez wszystkich bez wyjątku. Jednak kiedy – tak jak ja – próbujesz pozostać autentycznym i podążasz swoją własną drogą, to ludzie Cię zrozumieją i zapamiętają. Szczególnie ci w Dortmundzie.

Bardzo dziękujemy, że na krótko przed odwieszeniem butów na kołek znalazłeś trochę czasu, by z nami porozmawiać!


Źródło: http://www.borussia.com.pl/
 

Powrót do archiwum

borussia.com.pl piłka nożna


comments powered by Disqus
 
Reklama

Miejsce na Twój button,
napisz: deatrening@gmail.com
Ekstraklasa
Lp Drużyna Punkty Z. R. P.
1 Śląsk Wrocław 3310 32
2 Jagiellonia Białystok 309 33
3 Lech Poznań 298 52
4 Raków Częstochowa 278 33
5 Pogoń Szczecin 268 25
6 Legia Warszawa 247 34
7 Zagłębie Lubin 216 36
8 Górnik Zabrze 195 46
9 Radomiak Radom 185 36
10 Stal Mielec 185 37
11 Piast Gliwice 172 112
12 Warta Poznań 174 56
13 Korona Kielce 163 74
14 Widzew Łódź 164 46
15 Cracovia 153 65
16 Puszcza Niepołomice 133 48
17 Ruch Chorzów 81 57
18 ŁKS Łódź 82 211