strony internetowe zabrze, gliwice

Gerrard o ... alkoholu po Stambule

Przypominamy, że dziś premiera biografii Stevena Gerrarda w Polsce. Na naszym facebooku możecie znaleźć notkę, w której odszukacie kod rabatowy, zamawiając lekturę o legendzie Liverpoolu. Poniżej z kolei kolejny fragment z tej książki.

Steven Gerrard o finale Ligi Mistrzów 2005: „Świętowałem przez tydzień. Pobiłem wtedy kilka rekordów związanych z ilością wlanego w siebie alkoholu”

To była najdłuższa seria rzutów karnych w moim życiu. Miałem strzelać w decydującej piątej kolejce, gdyby do niej doszło. Tamtego wieczoru mieliśmy jednak ludzi, którzy pokazali, co to znaczy odwaga. Naszego pierwszego karnego wykorzystał Didi Hamann, i to mimo złamanego dużego palca u nogi. Drugiego strzelił Djibril Cissé, który wcześniej w tym sezonie złamał nogę. W pierwszych dwóch kolejkach Milanu polegli Serginho i Pirlo. Jon Dahl Tomasson trafił na 1:2. Riise zmienił zdanie w trakcie wykonywania swojego karnego i bramkarz Milanu obronił jego strzał. Zwykle wali jak z armaty, ale tym razem przesadził z dokładnością. Później trafił Kaká i było 2:2.

Na Vladim Šmicerze spoczywała olbrzymia odpowiedzialność. Przecież wiadomo było już, że opuszcza nasz klub. Gdy nie znalazł się w składzie na nasz ostatni mecz sezonu na Anfield, niemal rzucił się Benítezowi do gardła. Vladi to jednak profesjonalista w każdym celu. Strzelił świetnie i podwyższył na 3:2 dla nas.

Potem nastąpiła chwila, której nigdy nie zapomnę. Dudek wyprowadził Szewczenkę z równowagi. Najpierw się w niego wpatrywał, a potem zaczął podskakiwać na linii bramkowej, by na koniec zdjąć z niej jedną stopę – w sumie cholera wie po co. Szewczenko, wybitny przecież zawodnik, uderzył lekko i w sam środek bramki. Jerzy obronił, a wtedy wszyscy zerwaliśmy się do biegu i zaczęliśmy krzyczeć z całych sił. Nie musiałem strzelać mojego karnego. Wygraliśmy Ligę Mistrzów. Zostaliśmy królami Europy.

Dosłownie oszaleliśmy z radości, ale trudno byłoby oczekiwać czegoś innego. Wrzeszczeliśmy, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, biegaliśmy tam i z powrotem jak głupi. Dzisiaj momentami aż nie mogę uwierzyć w to, co wtedy wyczynialiśmy. To naprawdę byłem ja? Tak. Jeśli się mylę, to niech mnie ktoś poprawi, ale czy to nie był najlepszy finał Ligi Mistrzów w historii tych rozgrywek? Absolutnie wszyscy zawodnicy Milanu byli piłkarzami klasy światowej albo znajdowali się bardzo blisko tego poziomu. Byli lepszym zespołem od nas, ale i tak ich pokonaliśmy. Nie chodziło wyłącznie o szczęście. Najważniejsze momenty drugiej połowy rozstrzygnęły się na naszą korzyść, ale gdy wreszcie dotarliśmy po meczu do szatni, mogłem na własne oczy zobaczyć, jak wiele z siebie daliśmy. Cała masa rozcięć, sińców, opatrunków z lodu, bandaży, potu, brudu i łez. Wyglądaliśmy, jak byśmy wrócili z wojny. Na Stadionie Atatürka stoczyliśmy krwawą bitwę. Jakimś cudem – dzięki sile woli, umiejętnościom i czystej żądzy krwi – nie tylko przetrwaliśmy lanie 0:3, ale też wygraliśmy ten mecz. Wygraliśmy.

Świętowałem przez tydzień. Przez tydzień czułem się panem świata. W pierwszym zespole grałem już od siedmiu lat. Całe życie dorastałem ze świadomością, że jeśli reprezentuje się Liverpool, na barkach spoczywa ci wielka odpowiedzialność i wielka presja związana z tworzeniem historii tego wybitnego klubu. Ta odpowiedzialność jest niemal nie fair, bo dzisiaj znacznie więcej drużyn potrafi rywalizować na najwyższym poziomie. Poziom gry w Europie jest dzisiaj znacznie wyższy niż 20 czy 30 lat temu. Mimo to się udało. Zdobyliśmy piąty Puchar Europy w historii Liverpoolu. To był moment wielkiej radości, ale i wielkiej ulgi. Podtrzymaliśmy płomień.

Gdy po powrocie do domu wsiedliśmy do autokaru, ze zdumieniem obserwowaliśmy witający nas olbrzymi tłum. Autokar cały się trząsł, co nie było pewnie najbezpieczniejsze, ale my mieliśmy to gdzieś. Byliśmy niepokonani, ludzie nas uwielbiali.

Przez całe dzieciństwo widziałem w telewizji różne obrazki z Beatlesami i często się zastanawiałem: Ciekawe, jakie to uczucie? W dniu powrotu z finału Ligi Mistrzów miałem okazję się przekonać. Można było odnieść wrażenie, że to Beatlesi wrócili do Liverpoolu. Przez tydzień to my byliśmy Beatlesami.

Tamtego wieczoru odbyła się impreza. Zupełnie nieoczekiwanie pojawił się na niej Jude Law, jeden z moich ulubionych aktorów. Przybyło też kilka innych znanych osób, byłem jednak zbyt pijany, aby je zauważyć.

Pamiętam taniec na krzesłach do piątej nad ranem. Gdy się stamtąd wytoczyliśmy, było już jasno, ale co tam – imprezowałem dalej.

Do domu wróciłem cztery dni później. Wyglądałem koszmarnie. Byłem blady jak ściana, miałem przekrwione oczy. Wyglądałem na wycieńczonego, ale ciągle jeszcze znajdowałem się na ligomistrzowym haju. Sądzę, że pobiłem wtedy kilka rekordów związanych z ilością wlanego w siebie w cztery dni alkoholu. Dzisiaj nie byłbym w stanie tego powtórzyć.
Miałem wtedy 25 lat, urodziny obchodziłem dokładnie 30 maja 2005 roku. Najlepszy możliwy wiek, zarówno na boisku, jak i poza nim.

Zorganizujmy jeszcze jedną małą imprezę, pomyślał blady jak ściana Gerrard, w końcu to moje urodziny… A poza tym to nie sen. Naprawdę wygraliśmy Ligę Mistrzów.

Fragment pochodzi z książki Stevena Gerrarda „Steven Gerrard. Autobiografia legendy Liverpoolu”

Partnerem wydania ksiażi jest LFC.pl

Źródło: http://www.lfc.pl/
 

Powrót do archiwum

lfc.pl piłka nożna


comments powered by Disqus
 
Reklama

Miejsce na Twój button,
napisz: deatrening@gmail.com
Ekstraklasa
Lp Drużyna Punkty Z. R. P.
1 Śląsk Wrocław 3310 32
2 Jagiellonia Białystok 309 33
3 Lech Poznań 298 52
4 Raków Częstochowa 278 33
5 Pogoń Szczecin 268 25
6 Legia Warszawa 247 34
7 Zagłębie Lubin 216 36
8 Górnik Zabrze 195 46
9 Radomiak Radom 185 36
10 Stal Mielec 185 37
11 Piast Gliwice 172 112
12 Warta Poznań 174 56
13 Korona Kielce 163 74
14 Widzew Łódź 164 46
15 Cracovia 153 65
16 Puszcza Niepołomice 133 48
17 Ruch Chorzów 81 57
18 ŁKS Łódź 82 211