strony internetowe zabrze, gliwice

Klopp: Wiem, że nie jestem nieomylny

Jürgen Klopp i jego podopieczni z Borussii Dortmund w rundzie jesiennej trwającego sezonu Bundesligi zaliczyli wielki spadek, zajmując po 17 kolejkach zaledwie przedostatnie miejsce w tabeli. O wnioskach wyciągniętych z takiego obrotu spraw i problemach z nim związanych szkoleniowiec aktualnych wicemistrzów Niemiec opowiedział w obszernym wywiadzie dla welt.de.

WELT: Panie Klopp, wyobraźmy sobie, że jest 23. maja 2015, około 17:20. Czuje Pan ulgę?

Jürgen Klopp: - Chce Pan wiedzieć, co będę czuł po ostatniej kolejce tego sezonu?

Dokładnie.

- W najlepszym przypadku będę miał w głowie tylko pozytywne myśli, a także będę odprężony i spokojny. Jednak 34. seria spotkań będzie zdecydowanie zakończeniem pewnego szczególnego sezonu. Sezonu, który – wbrew naszemu życzeniu – na pewno na długo pozostanie w pamięci. Zakończenie rundy jesiennej na 17. pozycji jest porównywalne do spędzania urlopu, siedząc na desce z wbitymi w nią gwoździami.

Czy obecnie wiedzie się Panu nieco lepiej?

- Cieszę się tym, że mogę teraz przygotowywać moją drużynę na czekającą nas wszystkich drugą część sezonu. Dzięki chęciom i gotowości chłopaków jest to naprawdę świetne uczucie. Zawodnicy rozumieją, o co walczymy, i wiedzą, że muszą zrobić wszystko, aby przenieść  na boisko wszystkie nasze założenia i ustalenia.

Po słabej rundzie jesiennej, Wasze zimowe przygotowania są szczególnie bacznie obserwowane. Co daje Wam potrzebną odwagę?

- Jasne jest, że w położeniu, w jakim się obecnie znajdujemy, nasze poczynania są bardzo surowo śledzone i oceniane – także przez naszych własnych zwolenników. Zaufanie to niezwykle delikatna kwestia. Łatwo można je stracić. Musimy spłacić kredyt, który otrzymaliśmy od fanów. Nie możemy jednak koncentrować wszystkiego tylko na najbliższym meczu, a więc potyczce z Bayerem w Leverkusen. Nasza pozycja wyjściowa jest jasna: mamy cztery punkty straty do strefy, w której chcielibyśmy się znaleźć po zakończeniu Bundesligi. Tylko największy pesymista mógłby powiedzieć, że w żadnym wypadku nie może nam się to udać. Jednak nie jesteśmy także niepoprawnymi optymistami. Wiemy, że presja, pod jaką się znajdujemy, nie ulegnie zmniejszeniu. Widzimy nasze perspektywy i możemy uregulować obecną sytuację.

Czy kiedykolwiek doświadczał Pan takich cierpień, jakie miały miejsce w przypadku Borussii Dortmund w minionej rundzie?

- W mojej karierze zdarzały się już oczywiście trudne momenty. Jeszcze gdy byłem szkoleniowcem Mainz, dwa razy w ostatniej kolejce sezonu zaprzepaściliśmy szansę na awans do wyższej klasy rozgrywkowej. To nie było fajne. Jednak i teraz dopadły nas spore kłopoty. Zaczęło się od tego, że mieliśmy zbyt wiele spotkań do rozegrania, a za mało gotowych graczy i, przede wszystkim, czasu na treningi. W efekcie zabrakło nam stałej formy fizycznej. Sami byliśmy tego w najmniejszym stopniu winni, jednak z upływem czasu także popełnialiśmy błędy. Naszym problemem nie był brak rozwiązań. Nie mieliśmy po prostu okazji, aby je zażegnać, gdyż w decydującym momencie zawsze otrzymywaliśmy kolejny cios. Było coraz ciężej.

Wiele przyczyn możemy łatwo nazwać: wiele kontuzji, letnie przygotowania zaburzone przez mistrzostwa świata, a w efekcie brak zgrania w drużynie. Czy są jeszcze jakieś powody leżące w Waszej psychice?

- Stosunkowo szybko stało się dla nas jasne, że nie będzie tak łatwo. Już w trakcie letniego obozu myśleliśmy: sporo rzeczy z pewnością będziemy jeszcze musieli nadrobić już podczas trwania sezonu. W pierwszych trzech meczach zdobyliśmy sześć punktów, co było zupełnie w porządku. W Moguncji także zagraliśmy całkiem dobre spotkanie, które mogło wywindować nas na pozycję lidera, jednak ostatecznie przegraliśmy. Szybko zaczęliśmy dostawać kolejne ciosy, aż w końcu musieliśmy stwierdzić: na kolejne urazy prawie nie jesteśmy w stanie zareagować. Nie mieliśmy także wielu okazji do treningów, a gracze, którzy aktualnie nie zmagali się z żadnymi kontuzjami, byli przeciążeni. Jednak wciąż byliśmy tą samą Borussią Dortmund, grającą w żółtych trykotach. Nie dało się nas nie zauważyć. Ponadto byliśmy wicemistrzem, niedawnym mistrzem, finalistą Ligi Mistrzów. Wszędzie, gdzie się pojawialiśmy, słyszeliśmy: uda Wam się w końcu! Jednak na boisku byliśmy kompletnie zużyci. Czuliśmy się jak w spirali. Szczególnie pod koniec roku graliśmy słabo.

Myśli Pan, że błędem było to, że nie do końca dokładnie nazwaliście przyczyny zaistniałej sytuacji?

- Musieliśmy sobie z tym radzić. Gdybym dokładnie zaczął opisywać nasze problemy, pewnie by się one powiększyły. Gdybym  bez ogródek nazwał stan fizyczny naszych zawodników, miałoby to odwrotny skutek. Kiedy bowiem myślisz, że na pewno jesteś zmęczony, to automatycznie czujesz się zmęczony. Próbowaliśmy rozwiązać nasze kłopoty poprzez pracę nad chęciami, nad wolą, a także wydajnością. Jednak zbyt rzadko zostawało to wynagradzane.

Myślisz, że dla chłopaków, którzy brali udział w mundialu, trudno było uporać się z jego skutkami?

- Tak, jednak w trochę inny sposób, niż się tego spodziewaliśmy. Dla Romana Weidenfellera było to bez wątpienia pozytywnym doświadczeniem, z którego czerpał wiele przyjemności. W przypadku Matsa Hummelsa chyba nikt nie miał wątpliwości, jak ważną częścią kadry on jest. Także na Kevina mundial podziałał korzystnie. Jedynym problemem dla niego, jak i zresztą dla Matsa, był krótki urlop. Matthias Ginter i Erik Durm to z kolei dwaj młodzi chłopcy, którzy wciąż przyglądają się nieco zdziwieni, gdy ktoś przywita ich zdaniem: Cześć, mistrzowie świata! Następstwa zeszłorocznych mistrzostw były więc w większości natury psychicznej. Jedynie Mats przez całą rundę musiał borykać się z fizycznymi problemami.

Czy był okres, w którym Pan sam miewał wątpliwości co do swojej pracy?

- Jasne, zdarzało się. Zawsze kończyły się one rozmyślaniem. Zastanawiałem się, co mógłbym zrobić inaczej. Jednak naprawdę znaczące błędy, które zostały przez nas popełnione, można policzyć na palcach jednej ręki. Przede wszystkim zdarzyło się tak wiele, że nie mieliśmy zbyt wiele czasu i okazji na błądzenie. Często mogliśmy tylko reagować. Rozumiem oczywiście, że wszystkie powody, które wymieniłem, nie wystarczą do usprawiedliwienia naszej postawy. Musimy jednak trzymać się faktów. Doświadczyliśmy na własnej skórze, jak brutalne mogą być skutki naszych problemów. Tylko przez kuriozalną sytuację, która miała miejsce w meczu zamykającym rundę jesienną, nie zimujemy na ostatniej, 18. pozycji.

Myśli Pan, że ten czas zmienił nieco Pana jako osobę? Trudno było Panu odpocząć, wyłączyć się, zapomnieć o troskach i zmartwieniach?

- Moje życie w podobnych okresach wygląda oczywiście inaczej, niż wtedy, kiedy wszystko przebiega pomyślnie. Niestety, nie umiem inaczej. Za porażki zawsze czuję się maksymalnie odpowiedzialny – znacznie bardziej, niż ma to miejsce po zwycięstwach. Wprawdzie zawsze staram się cieszyć wygranymi meczami przynajmniej przez tak długi czas, przez jaki złoszczą mnie nasze przegrane. Jednak to rzadko wychodzi. Mimo wszystko nigdy jeszcze nie straciłem ochoty i wciąż walczę dalej. Jasne, że żaden człowiek nie potrzebuje w swoim życiu negatywnych doświadczeń, lecz jeśli już one się pojawią, zawsze trzeba próbować jak najlepiej to wykorzystać. Musimy zaakceptować to, w jaki sposób potoczyła się dla nas runda jesienna.

I wydaje się, że to zaakceptowaliście. Ani fani, ani kierownictwo klubu nie zostali poddani pod żadne wątpliwości.

- Naszą siłą jest właśnie to, że klub nie został podzielony. Normalne byłyby spory, dyskusje na temat jakości graczy czy pracy trenera. Nie miało to jednak miejsca. Nasze wzajemne zaufanie jest ogromne, tak jak zresztą wcześniej. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy tu mamy poczucie, że wspólnie uda nam się wyjść z kryzysu. I teraz to zrobimy. Po prostu. Jestem naprawdę dumny z bycia częścią klubu, który otwarcie stawia czoła utartym mechanizmom stosowanym zazwyczaj w podobnym położeniu.

Czuje Pan wdzięczność?

- Oczywiście. Jednak przede wszystkim jest to wdzięczność za to, że w ogóle otrzymałem szansę pracować w tej wspaniałej drużynie. Obecnie tym, co jest dla mnie ważniejsze, jest odpowiedzialność. Zaakceptowałbym rzecz jasna sytuację, w której ktoś podszedłby do mnie i powiedział: Ej, uważaj teraz, twój czas się skończył i dalej pójdziemy z innym trenerem. Jednak – będę szczery – nie jestem zdania, że taki obrót spraw byłby dobry dla naszego klubu. Nie traktuję siebie samego jako nieomylnego, jednak chyba wiem już, dlaczego znajdujemy się w takich a nie innych okolicznościach. A tego nie wiedziałby raczej nikt, kto nagle przyszedłby z zewnątrz.

Pomimo to, zmiana na stanowisku szkoleniowca mogłaby wyzwolić w zespole nowe siły…

- Jasne, to mogłoby zdać egzamin, jednak porozmawiajmy lepiej o trwałości takiego zjawiska. Wszyscy tu jesteśmy przekonani, że zdołamy utrzymać naszą klasę. A jeśli nam się to uda, to będzie znaczyło to, że sztab trenerski jest właściwy i w przyszłości także będzie potrafił podjąć odpowiednie kroki.

Długo pracował Pan na status legendy w BVB i z pewnością mógłby się Pan z niego bez ograniczeń cieszyć nawet, gdyby w 2013 roku zdecydował się Pan na przenosiny do Neapolu.

- Do Neapolu?

To byłoby interesujące. Zresztą to całkiem ciekawa wizja: Pan na szczycie Wezuwiusza…

- Tak, dla wielu pewnie byłaby to ciekawa sytuacja. Jednak z mojego punktu widzenia jest to kompletnie nieważne. Tu, w Dortmundzie, spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność, którą chcę uczciwie ponosić.

Przezwyciężenie kryzysu – to jedno. Inną sprawą są ludzie, do których zadań to należy. Myśli Pan, że bez udziału w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów Borussia ma w ogóle jakiekolwiek szanse na zatrzymanie takich gwiazd, jak Marco Reus czy Ilkay Gündogan?

- W minionych czterech latach za każdym razem mieliśmy zapewnione miejsce w tych rozgrywkach, jednak mimo to byli gracze, którzy od nas odchodzili. Gdyby zdarzyło się, że w przyszłym sezonie faktycznie nie zakwalifikujemy się do europejskich pucharów, musimy wykorzystać ten czas na zebranie sił i ponowne zaatakowanie. Jasne, że przykro byłoby znosić środowe wieczory z Ligą Mistrzów, samemu w niej nie występując. Jednak w życiu zdarzają się gorsze rzeczy.

W 2014 roku opowiadał Pan, jak na jednej z plaż w Południowej Afryce rozpoznał Pana mały chłopczyk i opowiedział Panu, jak kupił sobie kiedyś takie buty, jakie nosi Marco Reus. Niedawno musiał Pan bronić swojego podopiecznego. Mówię tu o aferze związanym z jego prawem jazdy. Nie chciał Pan czasem powiedzieć do niego czegoś w stylu: Cholera! Teraz masz tu zostać, bez dyskusji! ?

- Jako człowiek, tak. Jednak jestem przede wszystkim trenerem Marco i nie mogę zapominać, że ten biznes jest, jaki jest. Jeśli jakiś zawodnik jest naprawdę dobry, to normalne, że inne kluby interesują się nim. Tego nigdy nie zmienimy. Póki co, chłopaki muszą w stu procentach skupić się na Dortmundzie. Mam też pozytywne odczucia co do graczy, o których mieliśmy już dziś okazję rozmawiać. Wydaje mi się, że chcą oni tu jeszcze jakiś czas zostać. Także dlatego, że nasze postępowanie w trwającym kryzysie, ale także i w podobnych wypadkach, jak ten z udziałem Marco, jest niezwykle pozytywne.

Jest Pan przez ogół postrzegany w taki sposób, jak prawie żaden inny szkoleniowiec w Bundeslidze. Czy nie zdarza się Panu czasami tęsknić za dawnymi latami, w których mógł Pan jeszcze nieco przygadać dziennikarzom tak, żeby obyło się to bez większego zamieszania?

- Myślę, że nie byłoby dramatu, gdyby moje życie przynajmniej w niektórych jego aspektach stało się nieco spokojniejsze. I gdyby każde zdanie, które wypowiadam, nie stawało się automatycznie nagłówkiem z pierwszych stron gazet. Nie muszę jednak specjalnie uważać na to, co mówię. Nie mam także wielu przyjaciół wśród dziennikarzy i niezbyt interesuje mnie, co oni o mnie mówią lub piszą. W całej rundzie jesiennej nie miałem wielu problemów z prasą i mediami. Rozumiem, że będąc żurnalistą, człowiek musi czasem się wyżyć. Nie mam zresztą w zwyczaju czytywania takich artykułów.

Nie ma więc Pan także problemu z krytyką, także w czasach kryzysu?

- Z krytyką nigdy nie miałem problemu. Co innego z kłamstwami. Powiedzenie, że mamy zbyt mało punktów na koncie, nie jest nieprawdą. Podobnie jak to, że popełniamy błędy. Zrozumiałe byłyby także zarzuty, że ja sam popełniłem zbyt wiele błędów. Jak dość często podkreślam – daleki jestem od przekonania o swojej własnej nieomylności.

Jak więc, Pana zdaniem, wyglądałby idealny dzień do pożegnania się z rolą trenera Borussii?

- Idealnym dniem do tego byłby taki, w którym absolutnie wszyscy piłkarze byliby w stu procentach zdrowi, BVB miałoby niekończące się fundusze i mogło sprowadzić do siebie absolutnie każdego piłkarza. I, oczywiście, do tego czasu osiągnęło także kilka sukcesów.

To znaczy, że 34. kolejka trwającego sezonu, w której Borussia byłaby pewna utrzymania w lidze, raczej się do tego nie nadaje?

- Tak.


Źródło: http://www.borussia.com.pl/
 

Powrót do archiwum

borussia.com.pl piłka nożna


comments powered by Disqus
 
Reklama

Miejsce na Twój button,
napisz: deatrening@gmail.com
Ekstraklasa
Lp Drużyna Punkty Z. R. P.
1 Śląsk Wrocław 3310 32
2 Jagiellonia Białystok 309 33
3 Lech Poznań 298 52
4 Raków Częstochowa 278 33
5 Pogoń Szczecin 268 25
6 Legia Warszawa 247 34
7 Zagłębie Lubin 216 36
8 Górnik Zabrze 195 46
9 Radomiak Radom 185 36
10 Stal Mielec 185 37
11 Piast Gliwice 172 112
12 Warta Poznań 174 56
13 Korona Kielce 163 74
14 Widzew Łódź 164 46
15 Cracovia 153 65
16 Puszcza Niepołomice 133 48
17 Ruch Chorzów 81 57
18 ŁKS Łódź 82 211